W zadymionej tawernie POD SZTOKFISZEM, przy słabym, żółtym świetle lamp, siedział Pirat Beczka. Oparł brzuch o chwiejący się stół i powoli sączył bursztynowe piwo. Siedział tak już wiele godzin, próbując znaleźć nowego kamrata na swój piracki statek zwany BECZKĄ RUMU. Rozmawiał z wieloma kandydatami na marynarza, ale żaden mu nie pasował. Jeden był za stary, drugi zbyt młody, inny bardzo chciwy, a jeszcze inny umiał tylko gadać. Kilka razy poczuł nawet, jak drży ostrze jego nowego sztyletu. To znaczy, że rozmówca był fałszywy i podstępny. Markotnie opadły mu nawet wąsy.
– Przedstawiam ci siostrzeńca mojej żony – to karczmarz z rozbieganymi oczkami, jakby bał się, że ktoś nakryje go na podsłuchiwaniu, zaczepił Pirata. – Chłopak ma na imię Jacek. Mieszka u nas parę lat i nie chce pomagać w barze. Chętnie wysłałbym go gdzieś daleko.
Stary wyga zlustrował młodzieńca. Wysoki, smukły, już na pierwszy rzut oka widać było, że ma krzepę. Jasne i zbyt długie włosy opadały mu na brązowe oczy, ciekawie rozglądające się dookoła. Na ramieniu miał wyświechtaną torbę z książkami, a na nogach skórzane kierpce.
– To ja. Jestem góralem, a kierpce to jedyna pamiątka z mojego rodzinnego domu. Brakuje mi tu w porcie przyjaznej duszy i ukochanych gór.
– A co potrafisz?
– Znam wiele języków. Nawet te, którymi posługują się mieszkańcy innych światów. Znam też dwa języki prehistoryczne, których już nikt nie używa. Świetnie za to nadają się do szyfrowania wiadomości. Lubię rozwiązywać zagadki. No i uwielbiam przygody! Słyszałem wszystkie twoje opowieści, kapitanie.
– Do stu tysięcy mil podmorskiej żeglugi! Takiego człowieka mi trzeba! A która opowieść podobała ci się najbardziej?
– Oczywiście ta o orłach i górach!
Tak, tak… Pirat Beczka doskonale ją pamiętał.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Wydali wtedy prawie wszystkie pieniądze i musieli wybrać się do tajemnej skrytki, by uzupełnić zapasy…