Opowieść siódma

O tym, jak gęsta mgła zmienia koleje losu

Piękny szkuner pruł fale Morza Białego, a towarzyszyły mu delfiny. Wiatr wydymał czarne żagle w białe cętki. Łopotała piracka bandera. Minął już prawie rok, odkąd marynarze opuścili Krainę Liliputów. Dla Kacpra był to czas wytężonej pracy. Starał się opiekować Jaśkiem, jak mógł najlepiej, ale nie zawsze mu się to udawało. Chłopiec jadł za dwóch, a rósł za trzech. Trudno było nadążyć z szyciem nowych ubrań, bo Jasiek ze wszystkiego szybko wyrastał. I we wszystkim naśladował starszego brata. Teraz na przykład siedział na pokładzie i obserwował delfiny. Chciał nauczyć się pływać tak jak one.

Pirat Beczka podszedł cicho i stanął za nim. Potarmosił jasną łepetynę. Zadumał się. Od kilkunastu minut jego zaczarowany sztylet drżał w kieszeni kubraka. Przepowiadał niebezpieczeństwo. Tylko skąd miało nadejść? Pogoda dobra, nikt obcy na statku nie płynie… Rozejrzał się uważnie.

Delikatne pasma mgły unosiły się nad wodą. Przesuwały się powoli, niemal nie dotykając fal, które poruszając się majestatycznie, żyły swoim życiem i stopniowo gęstniały.

„Może stąd uciec?”, pomyślał.

– Wkoło otacza nas mgła! Zbliża się! – to Sokole Oko alarmował z bocianiego gniazda.

– Przyrządy uszkodzone! Igła magnetyczna wiruje! Radar nie działa! – krzyknął sternik.

Kapitan pobiegł na mostek. Zanim wdrapał się po schodkach, mgła otuliła już statek białą kołderką. Tłumiła też wszystkie odgłosy. Nie słychać było rozmów marynarzy ani plusku fal. Pirat Beczka krzyknął do sternika, ale nie usłyszał własnego głosu. Nie słyszał nawet swoich myśli! Marynarze znaleźli się w gęstej, mlecznej ciszy.

A mgła gęstniała miejscami jeszcze bardziej. Jakieś zawijasy, esy-floresy pojawiały się i znikały. Czas stanął w miejscu i nie wiadomo, czy trwało to chwilę, czy parę godzin, nim mgła zaczęła rzednąć. Znikła tak szybko, jak się pojawiła.

Pirat Beczka rozejrzał się uważnie dookoła. Wszyscy marynarze byli na pokładzie. Urządzenia nawigacyjne znów działały. Tylko słońce jakieś inne. Białe! Woda też niezwykła. Gęsta, oleista, żółtawa ciecz o gładkiej powierzchni. Nie była mokra… Nabrał jej ręką. Tworzyła na dłoni kulę, niby trzęsący się pączek z żółtej galarety. Brakowało delfinów! Czy nic im się nie stało? Może zdążyły uciec przed mgłą?

„Całe szczęście, że wiatr jest taki jak zwykle”, pomyślał kapitan.